sobota, 21 maja 2016

Nowe u Onufrego

Onufry ma pomocnika w kuchni

Wieści o naszym mieście daleko doleciały. Ktoś pomógł, nie wiemy jeszcze kto, ale się dowiemy, a wtedy serdecznie podziękujemy. Znani z tego jesteśmy, że potrafimy podziękować. Ludzie z Rio byli pierwsi, którzy się o tym przekonali. To jeszcze z Unkass'em i Wasai im dziękowaliśmy za otwarcie sklepów. Ha, kilka razy je otwierali dzięki nam. Następni byli z Cordoby i Shawnee. Tam też było wesoło, zwłaszcza, jak im Geens indyka przyrządził na  to idiotyczne swięto. My tego nie lubimy, a oni pozabierali Indianom ziemie i świętują. No to Geens z Indianinem Joe przygotowali specjalne danie: Geens wkład dał specyficzny od siebie, a Indianin Joe od siebie. Pojechaliśmy obejrzeć rezultat świętowania - najpierw dużo huku i dymu (jak to od zabawek Geensa), a potem jeszcze więcej dymu (od wkładu Indianina Joe). Dawno tak wesoło w Shawnee nie było, ich pastor z szeryfem robili synchroniczny striptease, a sklepikarze tańczyli na wystających rurach od kanalizacji.  Od tego zresztą poszedł w świat tak zwany taniec na rurze, z jedną modyfikacją: na świecie tańczyli na czystych rurach, bezzapachowych.

Ale do rzeczy.

Kilka dni temu, Pastor przybiegł do nas lekko przestraszony, bo - jak to ujął - kiedy rano, tuż po południu, wstawał ze snu ciężkiego, spowodowanego wielokrotnym odprawianiem nabożeństwa dla cierpiących na bezsenność Włochatego i Veneko, poczuł dziwny zapach spalenizny dolatujący z kościoła. Po pewnym czasie doszedł tam, wspierając się na jako-tako czynnym Hanksie. To co zobaczył, lekko go zamurowało: przy ołtarzu stał jakiś stwór, mieszając wielką łychą w misce i głośno mlaskając. Niedaleko ołtarza leżał w zasadzie nieprzytomny Warhawk, dziwnie wzdęty i wydający pomruki i jęki. Obok niego stała pełna do połowy szklana bańka z czerwonym płynem, przypominającym krew. Pastor głośno wydał z siebie ostrzegawcze beknięcie i stwór się obrócił. Tego był za wiele - przerażające, czerwone ślepia i wywalony jęzor tak podziałały na naszego Pastora, że ten, zapominając o stanie swojego organizmu, rzucił się do ucieczki, przekonany, że diabeł odprawia mszę i zabija mieszkańców miasta! tak szczęśliwie się rzucił, że wpadł na Hanksa i odbił przez drzwi. Hanks został, delikatnie wprasowany w chrzcielnicę, a Pastor przybiegł do nas.

Natychmiast po opróżnieniu kilku butelek Whiskey ruszyliśmy do kościoła, sprawdzić co to. Przed budynkiem czekał na nas Warhawk, wspierając się na jakimś stworze, wyglądającym, jakby niedźwiedź napęczniały tuż po zjedzeniu przysmaku Geensa (taki trotyl owinięty w ser).
Jak się okazało, Warhawk robił za tłumacza, a stwór był Włochem. Mało po naszemu gadał, a z kolei Warhawk mało po ichniemu, w związku z tym posłaliśmy po Gaha i Onufrego, bo oni też zagraniczni przecież. Też się nie dogadali. Na szczęście Pastor doszedł do siebie i przypomniał sobie, że kiedyś znał podobny język do tego włoskiego. Stwór ucieszył się strasznie (strasznie to wyglądało, jak się cieszył) i uściskał Pastora, zresztą - wielokrotnie. Koniec końców zrozumieliśmy, że usłyszał o nas i koniecznie tutaj chciał trafić. Podróż zajęła mu dosyć długo, bo każdy, pytany o nas, zwiewał.
Przez przypadek w zasadzie się tu znalazł, a w zasadzie to Warhawk go znalazł. Jakoś ten Włoch ma na imię czy nazwisko, ale Gah powiedział, że w jego stronach nazywają takich makaroniarzami. No to został Macaroni. Onufry wziął go do siebie, na zaplecze, bo Macaroni potrafi podobno smaczne żarcie upichcić.

Lepiej, żeby to była prawda. Dla niego lepiej.

piątek, 20 maja 2016

Włochaty i nowa gwiazda

To był jednak Włochaty

Teraz lekko wyłysiał, ale na pocieszenie - łysienie mechaniczne było, czyli nic wspólnego z osłabieniem zdrowia. Trochę bolesne, ale skuteczne. Nie mieliśmy pojęcia, że tak się lubi kąpać, swoją drogą. Do tej pory zresztą nie jesteśmy przekonani, ile w tym było jego własnej woli, nieodpartego pragnienia rozkoszowania się wodą, a ile przypadkowego wdepnięcia w takie śliskie coś na wyjściu ze stajni i przymusowej jazdy do potoku.

Trzeba przyznać, że przez kilka dni po tej kąpieli Włochatego, żaden niedźwiedź nie podchodził do wodopoju, dopiero po tygodniu ochłonęły i powolutku zaczynają wracać. Woda też już prawie do siebie doszła.

Dziadzio Vincent został gwiazdą. 

Żeby było od razu jasne, nie mam na myśli tego, że wszyscy go wszędzie znają, cenią i robią sobie z nim fotografie. To już też, ale było inaczej. Veneko, poproszony przez Geensa o pomoc w przenoszeniu ciężkich pakunków z jego przydomowego warsztatu do naszej wspólnej stajni, zgubił jeden po drodze. Zanim zdążył po to wrócić, Dziadzio Vincent usiadł sobie na tym dla chwilowego odpoczynku, westchnął sobie i zapalił fajkę. 

W zasadzie, to nie jestem pewien, czy fajkę zapalił, bo tego już nikt nie widział. 
Z pewnością za to, pobudził pakunek do działania. Czort wie, co tam Geens nawkładał i z czego to było, w każdym razie huknęło tak mocno, że okulary spadły Pastorowi w takie miejsce, z którego raczej już ich nie wyciągnie, a i tak będzie musiał odbudować wychodek. 
Podmuch mu go zdemolował. Huk, błysk, masa dymu i nic. To znaczy spora dziura w ziemi, a po opadnięciu kurzu (i kilku ogłupiałych ptaków), również Dziadzi Vincenta nie było.

Warhawk powiedział,  że podnosząc głowę po zaciągnięciu się ziółkami od Indianina Joe, ujrzał niesamowite zjawisko, w postaci wstępującego do nieba Dziadzi Vincenta, otoczonego błyskawicami i ogniem. Potwierdził to Slide, który widział to z najwyższego drzewa w okolicy, na które zaniósł go podmuch wybuchu. Onufry także to zauważył, mając ułatwione zadanie obserwacji nieba, ponieważ szlag trafił dach saloonu, co mogło - jak inteligentnie zauważył Hanks,  łączyć się z wybuchem.
W kilka godzin po zdarzeniu przybiegł posłaniec z Rio, pytając, czy widzieliśmy nową gwiazdę i, czy to jakaś nasza nowa sztuczka czy niebo się wali, bo w bajorko tuż obok ich saloonu, z nieba spadł jakiś bardzo stary człowiek z olbrzymimi oczami.


Przywieżliśmy Dziadzia Vincenta z Rio i wyjaśniła się sprawa z jego oczami. 
Niby nic, taka nieduża fajka, ale jednak, jak tak mocniej na niej usiąść, to bolesne jest. Całe szczęście, że cybuch wystawał. 

Sobie Dziadzio wyczyści i będzie palić dalej.

piątek, 6 maja 2016

Dziwne zjawisko w mieście

Jak zwykle jest spokojnie.

Dzisiaj w mieście były jedynie cztery pojedynki. Czyli nudno. Jedynie Grabarz zachwycony.  W końcu to rzadko się jakoś zdarza, żeby od czterech kul ginęło piętnastu ludzi. Ale co się dziwić? nieczęsto u nas bywają Szkoci, a po tych pojedynkach, został tylko jeden. Do tego z pełnym magazynkiem. Prawie pełnym, bo jedną kulę zmarnował i opija to teraz żałośnie u Onufrego.

Generalnie ostatnio u nas spokój. Dziadzio znalazł swoją szczękę, Aga nie chce nam powiedzieć gdzie, ale Dziadzio znowu może gryźć - a to podobno niektórzy lubią.

Geens wrócił po zabawie w Rio, znalazł tam Unkassa i przywiozł ze sobą. W zasadzie na sobie, bo Unkass sam się na siodle nie mógł utrzymać. Parę dni mu zajmie dochodzenie do siebie, dopiero w połowie schodów jest, a to już dwa dni od przyjazdu.

Indianin Joe lekko wkurzony i sądząc po wyglądzie, będzie wyprawa wojenna. Od dawna się nie malował, co widać, niestety, ale szczerze mówiąc, to groźniej wygląda. Skąd on wytrzasnął te szminki teatralne, to się pewnie nie dowiemy, a obwoźnego teatru już dawno u nas nie było. Może Joe się z nimi jakoś w drodze spotkał? To by tłumaczyło, dlaczego do nas nie dojechali.
A Joe się zdenerwował, bo mu doniosły plemienne wróbelki, że ma konkurencję. Nie pamiętam, żeby jakikolwiek konkurent Joego długo przebywał na naszym terenie. W zasadzie, nie pamiętam, żeby na naszym terenie był kiedykolwiek jakikolwiek konkurent Joego, ale mogę mieć coś z pamięcią. Gah mówił, że to sprawka tego Niemca. W każdym razie Joe i od pewnego czasu, jego najbliższy kumpel WarHawk, umalowani wojennie, mają jutro wyjechać i poszukać tego wesołka, który ośmielił się przyrządzać ziółka. WarHawk jeszcze się w lustrze nie widział, ale jak już odzyska wzrok po tej nalewce od Onufrego, może się trochę zdziwić. Joe - zanim sam się umalował, praktykował na nim. Teraz, to w tych ciuchach, które też mu Joe dobrał, WarHawk wygląda trochę jak swoja siostra. Może być ciekawie, ale chwilowo wszystkie lustra schowaliśmy.

Niedługo idę do baru, bo się tam wszyscy umówiliśmy na naradę. Jest zastanawiająca sytuacja taka na rynku przed biurem szeryfa, powinniśmy coś postanowić. Szeryf na naradę nie przyjdzie, bo z biura nie wychodzi już od trzech lat. Niektórzy mówią, że nie ma tam nikogo, ale nam się nie chce sprawdzać, a na pocztę co parę miesięcy przychodzi kasa na wypłatę dla szeryfa, to w zasadzie nie ma po co sprawdzać. Kasa się zgadza.

A miałem napisać, o co chodzi z tym futrem i naradą.

Na samym środku rynku pojawiła się taka figura interesująca, która wygląda jak sporej wielkości worek, ale strasznie owłosiony. Veneko mówi, że to może być ten, Wielka Stopa, ale chyba nie ma racji - kompletnie nie widać, żeby to coś miało stopy. Wszystko co tam ewentualnie ma, jest przykryte horrendalną ilością włosów. Aha, no i przez te deszcze i wiatry, to te włosy mają jeszcze sporo liści i takie lekko posklejane są. Nie mamy pojęcia, jak to tu przyszło, bo ostatnio mieliśmy kilka tygodni świątecznych i nikt niczego nie pamięta. To znaczy Nickt coś tam pamięta, ale bardziej w temacie odbudowy Rio po wizycie Geensa. Slide nawet podszedł raz do tego owłosionego zjawiska, ale odskoczył jak spod tych włosów coś do niego mrugnęło. No on woli jednak uczesane kobiety. Albo łyse.

Przez chwilę myśleliśmy, że to kolejny kawał Hardinga, bo John lubi się taplać w okolicy, odkąd Pastor wrócił i przekonał go do leczniczych kąpieli błotnych. Ale John zawsze po takiej kąpieli wraca przynajmniej z pasem i kaburą na ramieniu, a tu niczego takiego nie było.

Kane zaryzykował i podszedł do tego zjawiska z wiadrem wody (no chyba to woda była, teraz to za późno weryfikować) i chlusnął! Taki wrzask był,  że wszystkie kruki z miasta odleciały, a Dziadzio Vincent z wrażenia znowu na kimś szczękę zacisnął i przyszedł na rynek bez zębów.

Mam nieodparte wrażenie, że doskonale znam źródło wrzasku. Może raczej inaczej - po wrzasku z tego owłosionego zjawiska, wydobył się taki sympatyczny potok tych, no - powiedzonek, których Pastor raczej nie lubi słuchać, że to może być tylko jedno źródło: cholera, Włochaty wrócił!

Przekonamy się już niedługo, czy mam rację, bo chłopaki w sieć to złapali i ciągną do stajni, żeby wymoczyć a potem trochę ostrzyc - Grabarz juz razem z farmerem Jonesem idą na pomoc z nożycami do owiec. W zasadzie Grabarz idzie z łopatą, ale on wszystkim nieźle strzyże.

O, Dziadzio Vincent też tam idzie.

No to może być ciekawie.