czwartek, 7 kwietnia 2016

Tunele Pastora

Dawno już nie pisałem, ale zeszło nam trochę w tych tunelach.

Kto by przypuszczał, że Pastor taki pracowity był? Przez pewien czas sądziliśmy, że te tunele jakieś plemię Indian wykopało, od dawna zapomniane i zniknięte w odmętach czasu. Tyle korytarzy ciągnących się wiele kilometrów pod ziemią, częściowo wykutych w skałach.

Ale nie. Pewnego dnia (albo nocy, diabli wiedzą, bo cały czas ciemno w zasadzie było), natknęliśmy się na legowisko. Rzucało się w oczy, że legowisko było używane i to całkiem niedawno. Oprócz byle jak skleconego łóżka, stał tam mały taboret a na nim świecznik z jedną, do połowy stopioną świeczką. Ten świecznik nas zastanowił - wypisz, wymaluj, jeden z zaginionych świeczników z kościoła. Jeszcze tym razem potraktowaliśmy to jako przypadek, ale kilka dni później, przy kolejnym legowisku, stał następny taboret a na nim był kolejny świecznik. Do pary z poprzednim, co łatwo było porównać, bo poprzedni mieliśmy ze sobą. Jakby tego było mało, obok łóżka leżał kielich mszalny, tuż obok pustej butelki po winie. Wtedy już wiedzieliśmy, że to nie przypadek a zamierzone działanie. Ktoś sobie te legowiska przygotował i z nich korzystał. Może gdybyśmy nie znaleźli po jakimś czasie, w kąt rzuconego ubrania i kapelusza Pastora, zastanawialibyśmy się dłużej. Ale już nie było po co. To były wyraźne ślady pobytu - a raczej ucieczki Pastora. Co te kobiety z ludzi robią! Od tego momentu chcieliśmy już jedynie wyjść z tych tuneli i wrócić do miasta, ale okazało się to lekko utrudnione. Otóż rozciągnęliśmy za sobą sznurek od samego zejścia na dół, aby łatwo póżniej wyjść, ale nie zauważyliśmy, że Hanks - który zszedł nieco po nas na dół, szukał nas i przy okazji niejako, zwijał sobie sznurek w kłębek. Czyli z drogi po sznurku były nici.

Gdyby nie Veneko, którego instynkt wyostrzony przez głód alkoholowy działał jak kompas, siedzielibyśmy w tych tunelach jeszcze do tej porty. Ale on, jakimś cudem, wyczuwał whiskey i wino z odległości kilku mil. Może to nie tylko głód, ale i brak używania ziółek Joego tak mu ten węch wyostrzyło, bo my czuliśmy już tylko zmęczenie.

Coś chyba jednak Venka zmyliło, bo z tunelu wyskoczyliśmy przez jakąś dziurę w ziemi spory kawał od miasta, na samym środku drogi, którą wprost na nas jechał dyliżans. Wyglądem przypominaliśmy dzikie stwory z legend okolicznych plemion, wszędzie mieliśmy jakieś korzenie poprzyczepiane do kapeluszy i płaszczy, kolor nasz brunatno - siwo - czarny był, to i konie stanęły dęba razem z woźnicą. Konie się zerwały i pognały w siną dal, za nimi pognał przerażony woźnica, a z lekko zalegającego dyliżansu wyciągnęliśmy cztery, półprzytomne i lekko obolałe niewiasty. Niewiasty się ockneły, spojrzały na nas i straciły przytomność z towarzyszeniem jęku.

Otrzepaliśmy się z pozostałości tunelowych, przetarliśmy twarze chustami i następne ocknięcie miały niewiasty lżejsze. Fizycznie, bo psychicznie chyba nadal w szoku były, oferowały nam wszystko, co miały, za darowanie życia. Nie wzięliśmy, bo zmęczenie dawało się nam we znaki mocno i chcieliśmy już zalegnąć ze szklanką whiskey, ale pomogliśmy im dojść do miasta z nami, aby mogły poczekać w hotelu na kolejny dyliżans.

Kiedy dotarliśmy do miasta, okazało się, że Pastor jest w Saloonie - przynajmniej fizycznie, bo duchem gdzieś zdążył ulecieć. Onufry przekazał nam informacje, że Pastor jest w nastroju świątecznym, ponieważ kobiety, które go bezskutecznie szukały, wsiadły rozżalone do dyliżansu i odjechały w dal.

Nie chcieliśmy mu psuć humoru, a coś nam mówiło, że już ktoś się tym zajmie za chwilę. Wzięliśmy po flaszce whiskey i rozeszliśmy się szybko, każdy do swojego domu.