niedziela, 19 czerwca 2016

Gromada Znikających Duchów

Generalnie jest nudno.

Oprócz kilku zdarzeń, które miały miejsce stosunkowo niedawno, nie dzieje się nic szczególnego.
No, chyba, żeby jako zdarzenie o szczególnym znaczeniu potraktować numer, jaki wyciął ten nowy kucharz, Macaroni. A niech go skrawki omletu..

Onufry zaprosił jakiś czas temu kilku swoich znajomych, którym chciał się pochwalić nabytkiem w postaci włoskiego kucharza. W końcu to rzadkość na Dzikim Zachodzie. Na jego zaproszenie odpowiedziało kilkunastu właścicieli saloonów z Najdzikszych Okolic. Przyjechali pewnego wieczora i od razu mieli się z czego cieszyć. Tuż przed wjazdem do miasta, czekał na nich Grabarz z farmerem Joe, dla pobrania wymiarów - tak, na wszelki wypadek, żeby później szybko dopasować trumny. Delikatnie byli zdziwieni, specyficznie, kiedy Farmer Joe, pomagając Grabarzowi, kazał im się położyć na ziemi. Akurat było po deszczu, więc dosyć miękko zalegli, a wstając, mieli trochę zmienione twarze. Joe jakoś tak ich położył, że trafili w coś, co zwykle się omija. Ale życie to życie, więc narzekać nie mogli. Nawet, gdyby chcieli, to nie mogli, bo Hanks czekał z rewolwerami tuż obok. Znając reputację Hanksa z opowieści Onufrego, wiedzieli, że czego jak czego, ale narzekania to on nie lubi.

Po tym wstępie, w zasadzie bez problemów doszli do miasta. Piszę, że doszli, ponieważ konie zostawili pod opieką naszego uzdolnionego handlarza, Veneko. Zawsze zakładamy, że temu, kto do nas przyjeżdża, konie już nie będą potrzebne.

W mieście przywitał ich Włochaty, po czym - chwilę po tym, kiedy się ocknęli, zanieśliśmy ich do saloonu, pod opiekę Onufrego. Dał im jakąś swoją mieszankę pitną i szybciutko doszli do siebie.

A potem Macaroni przyniósł tę włoską potrawę, składającą się z cholernie długiego makaronu w potwornie zalatującym sosie. Onufry zrobił błąd, bo tego nie spróbował. Ale za to goście spróbowali. Głodni byli, lekko zmęczeni to i wtrząsnęli wszystko w ostrym tempie. No i się zaczęło. Nie chce mi się pisać, jak to wszystko wyglądało, wystarczy, że nadmienię o potrzebie przebudowania części hotelowej, specyficznie w obrębie toalet.

W rezultacie Macaroni został przegoniony przez Onufrego, który dał mu fatalne referencje i wykopał do Rio. Złe referencje od Onufrego, to była gwarancja zatrudnienia w Rio. Zobaczymy, jak długo tam się utrzyma.

Ale nie o tym miałem pisać. W ciemnościach nocy, tuż przy cmentarzu, pojawiły się dziwne, jak same siebie nazywały: Samobójcze Anioły. Jak się nazywać chciały, tak i wyglądały. Co mówiły, to już pominę, bo nawet Pastor rechotał jak nawiedzony diabeł. Te Anioły przyszły do nas, żeby pomścić kogoś-tam, kto do nas przyjechał, a potem ślad po nim szlag trafił.

Nie mamy pojęcia, kto mógł wpaść na pomysł, że my się ich przestraszymy. Może, gdyby jakoś składniej się wypowiadały, byłby powód do zmartwienia. Ale te cytaty z ksiąg wszelkiego rodzaju były nie do zniesienia. Grabarz parę razy się zamachnął łopatą, która przeszła przez te stwory jak przez dym, Unkass kilka razy wystrzelił, ale trafił jedynie jakiegoś podglądacza z Rio, któremu, od tej pory, znacznie pogorszyła się umiejętność widzenia i słyszenia. Wtedy Indianin Joe wpadł na pomysł, żeby zaprosić te Aniołki do ogniska, na rozmowę i wtedy je wymieszać z dymem, pochodzącym ze specjałów hodowanych przez Joe. Ze swojej strony dodałem kilka pustych butelek, żeby ten dym potem w te butelki wtłoczyć za pomocą grzywy Włochatego.

Na to wszystko wpadł Warhawk, capnął wypełnione dymem butelki i pognał gdzieś. Wrócił po kilku tygodniach i udało nam się z niego wyciągnąć, co z nimi zrobił. Otóż wysłał butelki do swojego dalekiego kuzyna, mieszkającego na Starym Kontynencie. Zdaje się, że do ojczyzny szamana Fejruna. A, jak wiadomo, Fejrun to Niemiec.

Generalnie, nudno jest.